Ani jednej minuty naszego małżeństwa nie spędziliśmy nie będąc rodzicami. Pobraliśmy się już po narodzinach najstarszej. Dziecko było malutkie, karmione przeze mnie piersią, więc nawet o nocy poślubnej można było zapomnieć. Tu znowu ja zawiniłam i mój instynkt macierzyński, który kompletnie mną zawładnął. Trzeba było poczekać, nacieszyć się sobą, pobyć tylko we dwoje. Jednak stało się inaczej, sprowadziliśmy na świat nowe życie i odwrotu nie było. Skupiłam się wtedy głównie na córce a mąż stał się służącym, zakupowym panem i pomocnikiem, ogień jak szybko między nami zapłonął kilka lat wcześniej, tak jeszcze szybciej zgasł. On znudzony, zmęczony, pewnie też przerażony całą rolą ojca i sfrustrowany tym, że straciłam zainteresowanie nim a także sferą intymną (łóżko służyło mi tylko od spania), zaczął uciekać i zabijać czas z przyjaciółmi. Dziecko nie miało jeszcze roku jak coraz częściej zostawałam zupełnie sama, zawieszona na pospolitych romantycznych komediach, zasypiałam w pustym łóżku. Samotnie spędzone wieczory stały się normą, nie zauważyliśmy nawet jak oddaliśmy się od siebie.
Jak w każdym małżeństwie były wzloty i upadki, tylko tych drugich było znacznie więcej. Pamiętam że już wtedy nawiedzały mnie myśli o tym by odejść, zabrać małą i wyprowadzić się, zaledwie rok po ślubie rozważałam rozwód, czyż nie jest to smutne? Brak sił, zależność uczuciowa i strach przed wyjściem ze strefy komfortu skutecznie mnie hamowały przed podjęciem poważnej decyzji która mogłaby zaważyć na naszym życiu i obecności w nim pozostałej dwójki młodszych dzieci. Trwałam tak przy nim więc, tłumaczyłam sobie że lepsze czasy nadejdą, chciałam w to wierzyć, że się dotrzemy i ułożymy sobie szczęśliwie życie.
Kolejne dziecko nieco nas zbliżyło, nie na długo jednak. Młody zaczął samodzielnie siadać kiedy znowu ojciec moich dzieci uskuteczniał zwyczaje kawalerskie. Próbowałam rozmawiać, upominać się o większe zainteresowanie z jego strony, zatrzymać go blizej rodziny – bezskutecznie…. Czym bardziej naciskałam tym częściej znikał na długie godziny. Poważnie zaczęłam myśleć by odejść, ale znowu ten paraliżujący strach przed samotnością w obcym kraju. Nie potrafiłam być sama, uczuciowa zależność od mężczyzny czyniła mnie miękką i słabą, ta niemoc sprawiała, że nie walczyłam nigdy o siebie i nie stawiałam swojego dobra na pierwszym miejscu. Znosiłam jego obojętność, pozwalałam by nieustannie mnie ignorował aż w końcu stałam się zupełnie niewidzialna.
Trzecie dziecko pojawiło się niespodziewanie, było zaskoczeniem, przynajmniej dla mnie. Znów na pewien czas mój mąż do mnie wrócił, zakochany po uszy w najmłodszej spędzał z nami więcej czasu. Ale jak na książkowego narcyza przystało szybko się znudził a ogrom obowiązków mocno go przytłoczył. Uciekał w alkohol, w gry i do znajomych, wykorzystywał każdą okazję by wyjść z domu, w końcu nawet przestał mnie informować, poprostu wychodził i go nie było, nie mówił gdzie i z kim jest. Czułam się jak samotna matka bo w większości czasu właśnie nią byłam.
